Wyborczy plagiat Tuska
Treść
W ostatnich dniach kampanii wyborczej premier Donald Tusk  zapowiedział sporo zmian w funkcjonowaniu administracji rządowej.  Oczywiście nie wytłumaczył, dlaczego decyduje się na ich ogłoszenie  dopiero po czterech latach sprawowania funkcji szefa rządu
Donald  Tusk zapowiada powołanie urzędu, który już raz zlikwidował, i  ministerstwa, którego nie utworzył. Choć nie było przeszkód, by stało  się inaczej. Chodzi o fuzję resortów zajmujących się energetyką i  ochroną środowiska. To jeden ze sztandarowych pomysłów Prawa i  Sprawiedliwości, do którego na kilka dni przed wyborami nawiązał szef  rządu. Według premiera, ma to m.in. zapewnić bezpieczeństwo wydobycia  gazu łupkowego. Nieoczekiwanie po czterech latach okazało się, że  "energetyka i środowisko naturalne wymagają wspólnego, jednolitego  zarządzania" i że ma to "bardzo ścisły związek między ochroną klimatu,  działaniami UE", ale także "ze względu na wielką szansę, jaką stanowią  złoża gazu łupkowego w Polsce". Do tego Tusk nieoczekiwanie  zapowiedział, że po wygranych wyborach powoła rządowego koordynatora ds.  wydobycia gazu łupkowego. Warto na to zwrócić uwagę, bo po wyborach w  2007 r. zrobił coś wręcz odwrotnego. A jego rząd brnął w chaos  kompetencyjny przez bite cztery lata.
- Obecny premier na początek  zlikwidował stanowisko pełnomocnika rządu ds. dywersyfikacji, które było  namiastką ministerstwa energetyki - tłumaczy Przemysław Wipler, w  latach 2006-2007 członek zespołu pełnomocnika. Wtedy funkcję tę pełnił  Piotr Naimski. Dzisiaj nie ma wątpliwości, że przedwyborcze zapowiedzi  to mącenie ludziom w głowach. - Tusk zniszczył to, co zrobiliśmy w  Ministerstwie Gospodarki, budując urząd pełnomocnika - komentuje z  goryczą Naimski.
Rzeczywiście na podstawie rozporządzenia z 29  listopada 2005 r. powołano pełnomocnika rządu do spraw dywersyfikacji  dostaw nośników energii. Do jego zadań należało m.in. przygotowanie  koncepcji ekonomiczno-prawnych, inicjowanie i monitorowanie prac w  zakresie dywersyfikacji itp. Jednak w maju 2008 r. rząd Tuska urząd  zlikwidował. Zdaniem Wiplera, urząd pełnomocnika był pierwszą udaną  próbą koordynacji i konsolidacji podstawowych kompetencji w tak trudnej  działce jak energetyka. Jednocześnie rząd PiS pozostawił kolejnej ekipie  projekt powołania do życia ministerstwa energetyki, którego zadaniem  miała być konsolidacja działań w tym zakresie. W ustawie o działach  administracji rządowej miał zostać wyodrębniony dział energetyka. Tuż  przed wyborami Donald Tusk wrócił do tego pomysłu.
Po co nowy resort
-  Biorąc pod uwagę strategiczne interesy państwa, wyodrębnienie nowego  ministerstwa mogłoby być celowe. Jednak ten rząd wykazał wolę zabiegania  o interesy oligarchów, o czym świadczy sprawa przeprowadzenia w  nadzwyczajnym trybie zmian w kodeksie spółek handlowych, korzystnych dla  szefa Prokomu Ryszarda Krauzego - komentuje Andrzej Zybertowicz.
Takie  ministerstwo istnieje np. w Wielkiej Brytanii, jego szef odpowiada za  problemy polityki energetycznej i klimatycznej. To ważne, gdyż od  pewnego czasu bezpieczeństwo energetyczne stało się jedną z kluczowych  kwestii gospodarczych i politycznych, choćby ze względu na bardzo  niekorzystne dla Polski umowy gazowe z Rosją i konieczność  uniezależnienia się od jednego źródła dostaw. Do tego doszła forsowana  przez Unię Europejską i jej najważniejszych graczy polityka ograniczania  emisji gazów cieplarnianych - jak się okazało, ściśle powiązana z  kondycją wielu kluczowych branż przemysłowych. W Polsce dołączył do tego  jeszcze jeden element - złoża gazu łupkowego i wielkie możliwości,  jakie otworzyły się z tego względu dla narodowej gospodarki. 
Jednak  po jesieni 2007 r. - wyborczym sukcesie Platformy Obywatelskiej - sprawy  poszły w zupełnie innym kierunku. Ministerstwa: Gospodarki, Skarbu  Państwa i Środowiska, przerzucały się odpowiedzialnością lub wkraczały  we własne kompetencje. Rząd Platformy nie chciał tego zmieniać, a nawet  popsuł to, co zostało już zbudowane. Jak tłumaczy Wipler, minister  gospodarki jest odpowiedzialny za tworzenie polityki energetycznej, ale  już nadzór właścicielski nad rafineriami, spółkami gazowymi i  elektroenergetycznymi leży w gestii ministra skarbu. 
- Minister  finansów ma wpływ na opodatkowanie gazu czy benzyny lub pobiera opłaty  od budowli energetycznych, co ma wpływ na brak inwestycji w tym  zakresie. Natomiast minister środowiska sprawuje nadzór nad zasobami  naturalnymi, a także prowadzi negocjacje na temat ochrony klimatu. Do  tego dochodzą kompetencje aparatu dyplomatycznego MSZ - wyjaśnia Wipler.  Przypomina, że w tym samym rządzie inne zdanie na temat łupków mieli  ministrowie Waldemar Pawlak i Radosław Sikorski. A sam premier stworzył w  KPRM specjalny zespół, do którego ściągnięto specjalistów z  Ministerstwa Gospodarki, którzy mieli w kwestii bezpieczeństwa  energetycznego patrzeć na ręce wicepremierowi z PSL. Tym bardziej że  Pawlak odpowiadał za negocjacje dotyczące umowy gazowej. Niekorzystnej  zresztą dla Polski i wiążącej nas na wiele lat z Gazpromem.
22 biliony robią różnicę
Tymczasem,  zarówno dla rządu Jarosława Kaczyńskiego, jak i prezydenta Lecha  Kaczyńskiego kwestia uniezależnienia się od Rosji i budowy wokół Polski  stabilnej i bezpiecznej przestrzeni energetycznej była priorytetową.  Dlatego były wiceminister gospodarki Piotr Naimski od kilku lat mówił o  konieczności stworzenia nowego ministerstwa m.in. podczas III Kongresu  PiS w Poznaniu w marcu 2010 roku. Stworzenie ministerstwa energetyki  zostało też zapisane w programie wyborczym, bo sprawy te wymagają  "stałej, skutecznej koordynacji".
A jest się o co martwić i co  koordynować. Gra idzie o ogromne pieniądze i podmiotowość państwa. Kilka  miesięcy temu Agencja Informacji Energetycznej ogłosiła, że na terenie  Polski może być około 22 bln m sześc. gazu możliwego do pozyskania ze  skał łupkowych, z czego 5,3 bln m sześc. stanowią zasoby, które można  wydobyć za pomocą technologii już znanych. Rząd musi dziś szybko  zabezpieczyć ewentualne wpływy, jakie będzie miało państwo. Gra idzie  dziś o szeroko pojęte bezpieczeństwo narodowe. Do tego dochodzi  konieczność renegocjacji unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego.  Zakłada on, że do 2020 r. Unia ma zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o 20  proc. a równocześnie o 20 proc. zwiększyć efektywność energetyczną i  czerpać 20 proc. swej energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. To  dla polskiej gospodarki zabójcze zadanie, narzucone przez lewicowych  ideologów. Już rok temu profesor Krzysztof Żmijewski z Politechniki  Warszawskiej alarmował, że jeżeli nie wymusimy na Unii Europejskiej  renegocjacji pakietu, to już w roku 2013 ceny energii mogą wzrosnąć  nawet o 30 procent. Zakłady energetyczne będą zmuszone do kupowania na  aukcjach 30 proc. uprawnień do emisji CO2, a do tego zostaną zobowiązane  do inwestowania w drogie instalacje, za pomocą których CO2 będzie  wyłapywany i magazynowany pod ziemią. Podwyżki uderzą więc nie tylko w  gospodarstwa domowe, ale przede wszystkim podniosą koszty produkcji i  uderzą rykoszetem w firmy z wielu branż. Dzisiaj Tusk zapowiada  powołanie nowego resortu, ale w 2008 r. jego rząd stracił okazję do  wywalczenia dla Polski korzystnych warunków i skapitulował, godząc się  na dyktat Niemiec i Francji. Profesor Jan Szyszko podkreślał, że w  stosunku do 1988 r. emisję dwutlenku węgla zredukowaliśmy aż o 32  procent. I ten argument powinien zadecydować o nieco ulgowym  potraktowaniu naszej gospodarki przez kraje UE. Dzisiaj grożą nam już  tylko podwyżki i osłabienie konkurencyjności krajowych firm. Dlatego PiS  proponuje przesunięcie o co najmniej 3 lata, do 2016 roku, rozpoczęcia  procesu likwidacji bezpłatnych kwot emisji CO2 oraz uzyskanie co  najmniej 30-procentowego poziomu darmowych kwot emisji CO2. Do tego  dochodzi zakończenie budowy terminalu LNG w Świnoujściu, modernizacja  systemu przesyłu, budowa nowych interkonektorów i liberalizacja rynku  gazu ziemnego. 
- Brak centralnego ośrodka zarządzania  bezpieczeństwem energetycznym w rządzie oznacza chaos i wymierne straty  finansowe dla polskiej gospodarki z powodu braku odpowiedzialności  skupionych w jednym kompetentnym ośrodku administracji - przyznaje  Janusz Kowalski, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego w obszarze  energetyki. Jednak zapowiedzi Donalda Tuska nikt z przywołanych  ekspertów i polityków nie traktuje poważnie. Tym bardziej że przez  cztery lata prowadził politykę diametralnie odmienną.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik Poniedziałek, 10 października 2011, Nr 236 (4167)
Autor: jc