Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stres jest moim sprzymierzeńcem

Treść

Rozmowa z Darią Onyśko, sprinterką AZS AWF Gorzów Sprawiła Pani kibicom, a przede wszystkim sobie miłą niespodziankę wracając z halowych mistrzostw Europy z brązowym medalem. Spodziewała się Pani takiego wyniku? - W życiu! Sądzę, że nikt się nie spodziewał. No może poza moim trenerem, który utrzymuje, że po cichu liczył na medal - choć do końca mu nie wierzę (śmiech). Było to wielkie zaskoczenie. Ja liczyłam na finał i to był mój cel na mistrzostwa. Podium było tylko w sferze marzeń. Kiedy Pani uwierzyła, że to marzenie jest całkiem realne? - Dopiero na mecie i to nie od razu, ale gdy zobaczyłam swoje nazwisko na tablicy wyników. Nawet mijając metę nie wiedziałam która do niej dobiegłam, aczkolwiek bieg uważałam za udany. Nie mogłam jednak niczego kontrolować z pierwszego toru. Co zatem - Pani zdaniem - zadecydowało o takim przebiegu wydarzeń? Gdzie tkwił klucz tego sukcesu? - O wszystkim zadecydował znakomity start z bloku. Chciałam powiedzieć, że dawno już tak świetnie nie rozpoczęłam, ale chyba jeszcze nigdy nie udało mi się tak idealnie trafić ze startem. Szybko poczułam, że jest dobrze i zrobiłam wszystko, by pobiec bardzo luźno technicznie, swobodnie, swoim rytmem. Na szczęście w naszym finale nikt nie popełnił falstartu, jak to miało miejsce u mężczyzn. Taka sytuacja na pewno wszystkie by nas usztywniła, zestresowała. A tu o sukcesie decydują ułamki sekund. W Pani przypadku nawet ułamki... ułamków. Do półfinału zakwalifikowała się Pani dzięki jeden tysięcznej sekundy, brąz wywalczyła z przewagę trzech tysięcznych nad kolejną zawodniczką. - Tak, tak, te tysięczne mnie na tych mistrzostwach prześladowały. Ale nie mogę na nie narzekać, wręcz przeciwnie. Tym razem łut szczęścia był po mojej stronie. Taki sukces dodaje wiary w siebie? - Bardzo. Szczerze mówiąc w listopadzie wahałam się czy kontynuować swoją karierę. Sport to jest przecież bardzo ciężki kawałek chleba, a lekkoatletyka nie daje kokosów, nie pozwala się wzbogacić. A to nie tylko nasze hobby, ale i zawód. Niedawno dowiedziałam się, że nasz znakomity biegacz, Robert Maćkowiak, zakończył karierę i jedzie za granicę do pracy. To bardzo smutne. Ja też miewałam trudne chwile, ale nie zrezygnowałam. Sukces z Birmingham dodatkowo popchnął mnie do przodu, dodał sił. Umocniłam się w przekonaniu, że jeszcze nie nadszedł czas, by się zatrzymać. Na sezon letni pewnie czeka Pani teraz z dużymi nadziejami? - Owszem, ale przede mną wiele pracy. Muszę poprawić przede wszystkim wytrzymałość. W lecie do 60 metrów dochodzi przecież 40, a to naprawdę dużo. Niektórym może się wydawać - "co to jest sto metrów". Zaświadczam jednak, że to szalenie wymagająca konkurencja. Co ciekawe, u wielu sprinterów właśnie po przebiegnięciu 60 m występuje lekkie załamanie, które później przekłada się na wynik. Wytrzymałość - to zatem najważniejszy treningowy cel, aby ją wypracować być może zacznę częściej biegać 200 metrów. To rezerwa, a co uważa Pani za swoją najmocniejszą stronę? - Chyba głowę. Ze stresem radzę sobie naprawdę dobrze. Po latach przygody ze sportem mogę wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jest moim sprzymierzeńcem, gdyż dodatkowo mnie mobilizuje. A w sprincie mocna psychika jest szalenie ważna, bo to specyficzna gra nerwów, w której wszystko rozgrywa się w ciągu chwili. W tym roku zdobyła Pani brąz halowych mistrzostw Europy, w zeszłym jako pierwsza po 32 latach Polka wystąpiła w finale biegu na 100 m ME na stadionie otwartym. Jakie są Pani kolejne cele i marzenia? - Najważniejsze to oczywiście olimpiada w Pekinie. Chcę na nią pojechać, a później pokazać się z jak najlepiej strony. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się już uzyskać minimum i to zarówno indywidualnie, jak i w sztafecie. Najważniejszą imprezą tego roku są mistrzostwa świata w Osace. Sprawi Pani kolejną niespodziankę? - Najpierw muszę się na nie zakwalifikować, a to wcale nie będzie łatwe. Mam nadzieję na finał w sztafecie i dobry start indywidualnie. Chciałabym wreszcie pobić rekord życiowy na setkę - od dwóch lat nie mogę zejść poniżej 11,41 sekund. Sezon będzie długi i trudny. Związek oczekuje od nas trzech szczytów formy, w czerwcu na Puchar Europy, lipcu na uniwersjadę i sierpniu na mistrzostwa świata. Trzeba zatem bardzo umiejętnie się przygotowywać, rozłożyć odpowiednio siły. Ja mam w planach potrenować bardzo mocno, bo wierzę, że to może być naprawdę dobry sezon. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-03-13

Autor: wa