Sondaże pracowały dla Komorowskiego
Treść
Tuż po godz. 20.00 wszystkie trzy, podane przez największe stacje  telewizyjne, sondaże wyborcze wskazywały, że nowym prezydentem Polski  zostanie Bronisław Komorowski. Do godz. 23.00 przewaga kandydata PO  stopniała do 1,22 proc. (50,61 proc. do 49,39 proc. według cząstkowych  danych PKW). Po godzinie - zaskoczenie. Po przeliczeniu głosów z 51,5  proc. okręgów wyborczych różnica między Komorowskim i Kaczyńskim nadal  była minimalna, ale na korzyść tego drugiego. Kandydat PiS miał 50,41  proc., a Platformy - 49,59 procent. Kaczyński prowadził 64 tysiącami  głosów. O 2.00 w nocy Komorowski odrabiał straty. Dane z 95,1 proc.  obwodów dawały mu 52,63 proc. głosów poparcia przy 47,37 proc. dla  prezesa PiS.
Oficjalnie o tym, czy w wyborach prezydenckich  zwyciężył Bronisław Komorowski, czy też Jarosław Kaczyński, Państwowa  Komisja Wyborcza poinformuje dziś po południu. 
W sondażu SMG/KRC  uzyskał 52,8 proc., Kaczyński 47,2 proc., w TNS OBOP: Komorowski 53,1  proc., Kaczyński 46,9 proc, a w zrobionym przez Homo Homini: kandydat  Platformy 51,6 proc., a Prawa i Sprawiedliwości 48,4 procent. 
Mimo  że nie było jeszcze oficjalnych ani nawet cząstkowych wyników po  przeliczeniu części głosów, to Jarosław Kaczyński już pogratulował  Bronisławowi Komorowskiemu. - Przed nami kolejne wybory. Musimy dalej  zmieniać Polskę - mówił prezes Prawa i Sprawiedliwości. 
Na  wysłuchanie pierwszych sondażowych wyników sztab Jarosław Kaczyńskiego  wybrał Hotel Europejski przy Krakowskim Przedmieściu, niemal naprzeciw  Pałacu Prezydenckiego. Znacznie dalej od siedziby prezydenta RP, ale za  to przy alei o "wdzięcznej" nazwie Armii Ludowej, na wyniki oczekiwał ze  swoim sztabem Bronisław Komorowski. Stosunkowo niewielkie różnice w  wynikach sondażowych sprawiły, że nie mieliśmy wybuchu entuzjazmu w  sztabie Komorowskiego. Zwłaszcza że sondaże sprzed dwóch tygodni były  wyraźnie przestrzelone na korzyść kandydata Platformy. Bronisław  Komorowski przyjmował już jednak gratulacje od kolegów. Burzę oklasków  zebrał Jarosław Kaczyński, gdy podczas swojego wieczoru wyborczego,  dziękując za pracę wolontariuszom pracującym i liczącym głosy w  komisjach wyborczych, zwrócił się do nich, aby "byli uważni do ostatniej  chwili".
Frekwencja była wyższa niż w pierwszej turze. O godz. 13.00  było to 26,63 proc., czyli o 3 proc. więcej niż dwa tygodnie temu. Do  godziny 17.00 głosowało 42,1 proc. uprawnionych, wobec 41,57 proc. przed  dwoma tygodniami. Państwowa Komisja Wyborcza podała, że po przeliczeniu  wyników z 95,01 proc. obwodów frekwencja wyniosła 55,29 procent.
Uwzględniając  czas na ewentualne rozpatrzenie protestów wyborczych i ogłoszenie przez  Sąd Najwyższy ważności wyborów, zaprzysiężenia nowego prezydenta RP  możemy spodziewać się w sierpniu.
Prezydent Bronisław Komorowski jest  gwarantem zgody, współpracy i szukania tego, co nas łączy, a nie dzieli  - przekonywał do ostatnich godzin kampanii sam marszałek Komorowski.  Jednocześnie wraz z premierem Donaldem Tuskiem straszyli wyborców  prezydentem Jarosławem Kaczyńskim. 
Do roli "złego" z opowieści  premiera wcale nie chce dopasować się Kaczyński. Prezes Prawa i  Sprawiedliwości podkreślał wczoraj po oddaniu głosu, iż niedzielne  wybory są bardzo ważne dla polskiej demokracji. W wyemitowanym w piątek,  po głównym wydaniu "Wiadomości" TVP, programie wyborczym, stylizowanym  na orędzie prezydenckie, Jarosław Kaczyński przekonywał, że chce być  prezydentem wszystkich Polaków i Polski sukcesu. Zapewniał, że nigdy nie  zawiedzie powierzonego mu zaufania. - Wszyscy chcemy Polski  sprawiedliwej, Polski równych szans. Apeluję do wszystkich: razem  twórzmy jedną Polskę, w której każdy znajdzie miejsce dla siebie, na  godne życie i swój indywidualny sukces. Polska nie jest dla partii  politycznych, Polska jest dla jej obywateli. Obiecuję, że będę zawszę  bronił interesu zwykłych ludzi - zapewniał Jarosław Kaczyński.  Przestrzegał przed monopolem władzy jednej partii. Zapewniał, iż jako  prezydent RP stanie na straży demokracji i będzie pełnił wobec rządu  funkcję kontrolną. Kaczyński zwracał uwagę, że o zapędach politycznych  rywali do zmonopolizowania władzy świadczą np. działania wykonującego  obowiązki prezydenta marszałka Sejmu zmierzające do zmian personalnych  na czele najważniejszych urzędów jeszcze przed wyborami prezydenckimi.  
Przekonywał,  że za jego prezydentury realizowany będzie plan postępu nie tylko w  wielkich miastach, lecz również na wsi i w małych miasteczkach.  Zapowiedział powrót polityki nastawionej na szybki rozwój Polski,  opartej na środkach z funduszy unijnych i środkach własnych, którego w  jego ocenie dzisiaj brakuje. Jarosław Kaczyński zapewniał, iż  strategiczną dla kraju politykę, np. budowy zabezpieczeń przed  powodziami czy budowy autostrad, chciałby uczynić przedmiotem  politycznego porozumienia.  
Słowom o budowaniu zgody towarzyszyło  jednak straszenie. Wyborcy powinni się bać konkurenta Bronisława  Komorowskiego. Do wyboru mieliśmy bowiem, według kandydata PO, Polskę  współpracy i zgody albo Polskę kolejnych awantur o krzesła i politykę  zagraniczną. Czyżby rząd przygotowywał wojnę z prezydentem Kaczyńskim? W  straszeniu nim celował zwłaszcza premier Donald Tusk, który sugerował,  iż prezydent Kaczyński stanowi zagrożenie dla pieniędzy nauczycieli,  lekarzy i emerytów. Przekonywał wyborców, aby nie ryzykowali oddania  rządów na pięć lat komuś, kto myśli przede wszystkim o władzy, pała  żądzą jej zdobycia i pragnie odwetu. Według premiera, tylko prezydent  Komorowski gwarantuje pełną zgodę na podejmowanie kluczowych decyzji  gospodarczych w tych trudnych czasach kryzysu. A nauczycieli i emerytów  przestrzegał, że w wielu innych państwach musiano podejmować decyzje o  obcięciu świadczeń, gdyż rządzili tam kłótliwi i nieodpowiedzialni  ludzie niebędący w stanie podejmować odpowiedzialnych decyzji. 
Artur  Kowalski
Nasz                                                                                                                                          Dziennik                                                  2010-07-05
Autor: jc