Rząd ściąga urzędników z Brukseli
Treść
Przyjęty przez Radę Ministrów "Rządowy Program Przygotowań Rzeczypospolitej  Polskiej do Objęcia i Sprawowania Przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej"  przewiduje czasowe oddelegowanie do administracji publicznej ekspertów  zatrudnionych w instytucjach Unii Europejskiej, "przede wszystkim obywateli  polskich". Proces wyboru tych osób powinien zakończyć się nie później niż w  połowie 2010 roku, tak żeby zdążyć się przygotować przed planowanym na 1 lipca  2011 roku przejęciem przez Polskę prezydencji. Eksperci i politycy alarmują  jednak, że w ten sposób narażamy się na wystąpienie konfliktu  interesów.
- Jest to przyjętą procedurą, że państwo, które sprawuje  prezydencję, zaprasza swoich pracowników narodowych do wsparcia administracji -  powiedziała nam Monika Janus z Unijnego Komitetu Integracji Europejskiej. - To  jest normalne - oceniła. Zwróciła przy tym uwagę, że bardzo trudno przez krótki  czas wykształcić grupę ludzi, którzy będą w stanie profesjonalnie, znając  wszystkie mechanizmy unijne, przeprowadzić chociażby posiedzenia grup roboczych.  - Urzędnik jest obowiązany wystąpić z wnioskiem o przyznanie mu urlopu z  przyczyn osobistych, jeżeli został powołany do pełnienia urzędu publicznego we  własnym kraju - poinformował "Nasz Dziennik" Johannes Laitenberger, rzecznik  prasowy Komisji Europejskiej. Dodał, że przez okres urlopu urzędnik nie pobiera  pensji z instytucji europejskiej będącej dotychczasowym miejscem jego  zatrudnienia, nie jest uprawniony ani do otrzymania awansu, ani uzyskania  wyższego stopnia na dotychczas zajmowanym stanowisku. Nie posiada również  żadnych praw do świadczeń, chyba że opłaci je z własnej kieszeni. Po zakończeniu  urzędowania we własnym kraju urlopowany urzędnik może powrócić do instytucji, w  której był wcześniej zatrudniony, nie wolno mu jednak zająć ponownie tego samego  stanowiska, które zajmował przed urlopem. Teoretycznie zatem nic nie powinno  budzić wątpliwości.
Rzeczywiste problemy pojawiają się w sytuacji, kiedy  interes Unii Europejskiej okaże się rozbieżny z narodowym polskim, natomiast  unijnym urlopowanym pracownikom, w tym obcokrajowcom, powierza się obronę  polskiego stanowiska w kluczowych sprawach wysokiej wagi państwowej w  negocjacjach z ich pierwotnym pracodawcą - Unią Europejską. Procedura ta może  bowiem doprowadzić do dwuznaczności. - To jest kuszące, żeby korzystać z  doświadczenia ludzi, którzy znają instytucje unijne, ale w sytuacji, kiedy  będzie dochodziło do różnicy interesów, a to nie jest wykluczone, gdyż mieliśmy  takie przypadki w związku z pakietem klimatycznym, narażamy te osoby na problem  konfliktu interesów, a siebie narażamy na to, że ten konflikt będzie  rozstrzygany na naszą niekorzyść - ocenił w rozmowie z nami eurodeputowany  Konrad Szymański (PiS/UEN). Interes Unii bowiem, o czym mogliśmy się  wielokrotnie przekonać, nie zawsze jest tożsamy z polskim.
Zatrudnieni na  wysokich stanowiskach w polskich strukturach władzy urlopowani pracownicy  Komisji Europejskiej oraz innych unijnych instytucji siłą rzeczy narażają się na  zarzuty działania niekoniecznie zgodnie z polskim interesem. Przypomnijmy, że  taka sytuacja miała miejsce w przypadku szefa UKIE Mikołaja Dowgielewicza,  urlopowanego urzędnika Komisji Europejskiej, i pakietu energetycznego, przy  negocjowaniu którego reprezentował polskie stanowisko. Wielu polityków i  ekspertów wskazywało wtedy na ewidentną sprzeczność interesów. Mikołaj  Dowgielewicz, który jest odpowiedzialny m.in. za przygotowania do zbliżającej  się polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, może powrócić do Komisji z chwilą,  kiedy zakończy swoje urzędowanie, jednakże nie ma prawa wrócić na wcześniej  zajmowane stanowisko. 
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-02-10
Autor: wa
