Leczenie dżumy cholerą
Treść
Politycy medialnej koalicji PO - PSL - Lewica wylewali krokodyle łzy nad  upadkiem publicznego radia i telewizji podczas prac nad ustawą o zadaniach  publicznych w dziedzinie usług medialnych. Pomstowali na upadek Polskiego Radia  i Telewizji Polskiej i przekonywali, że dopiero zmiana władz, zwłaszcza w TVP,  uzdrowi sytuację, a media publiczne będą takie nie tylko z nazwy, ale będą także  "wypełniać misję". Jednak to, co zaproponowali posłowie i senatorowie,  przypomina leczenie dżumy cholerą.
To prawda, że telewizja Piotra  Farfała nie jest telewizją publiczną. Ale mianem publicznej nie można było także  nazwać telewizji rządzonej przez związanego z PiS Andrzeja Urbańskiego czy przez  członka Platformy Obywatelskiej Jana Dworaka (odszedł z partii dopiero po  objęciu stanowiska w TVP w 2004 roku). Publiczny etos TVP był skutecznie  niszczony, zwłaszcza przez prezesa Roberta Kwiatkowskiego (byłego członka PZPR,  człowieka prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego), który rządził telewizją aż  przez sześć lat (1998-2004). I niestety, poza krótkimi okresami, jesteśmy cały  czas, od początku lat 90., świadkami niszczenia idei publicznej telewizji. Widać  to było choćby w postaci promowania antypolskich i antykatolickich idei czy też  przez ogólne obniżenie poziomu programów telewizyjnych i przesuwanie najbardziej  wartościowych pozycji na godziny nocne, na co od lat pomstują miliony  telewidzów. Ogromny jest też wkład TVP w eksploatowanie seriali powstałych w  latach PRL, które fałszowały naszą najnowszą historię, bo ich powtórki od lat  zapełniają zwłaszcza letnie ramówki. 
I nie zmieni tego nowa ustawa, tak jak  herbata nie robi się słodsza od samego mieszania. Donald Tusk i spółka po prostu  szukają tylko pretekstu do tego, aby Farfała i innych ludzi w TVP i Polskim  Radiu zastąpić swoimi faworytami, którzy będą zawłaszczać media publiczne w  interesie głównie PO. Rząd cieszy się ogromnym poparciem stacji komercyjnych,  ale brak kontroli nad gmachem przy ul. Woronicza w Warszawie był solą w oku  obecnym władzom. Teraz, nawet jeśli prezydent zawetuje ustawę, to weto zostanie  odrzucone i ustawa wejdzie w życie. Sprawa dłużej się przeciągnie, gdy ustawa  trafi do Trybunału Konstytucyjnego, ale pewnie i on nie dopatrzy się w  przepisach jakichś konstytucyjnych wad. Najwyżej rząd poczeka kilka miesięcy  dłużej na "odbicie TVP".
Ale przy okazji debaty nad ustawą medialną nie może  nam umknąć jeszcze jeden ważny aspekt, pokazujący z jednej strony nieudolność  premiera Tuska i PO, a z drugiej wskazujący na to, że działania wobec TVP i PR  mogą mieć na celu zniszczenie mediów publicznych. Donald Tusk nie chciał  zagwarantować radiu i telewizji prawie 900 mln dotacji budżetowej, twierdząc, że  w warunkach kryzysu budżetu na to nie stać. Ale minister Jan Vincent-Rostowski  nie musiałby wydawać na Polskie Radio i Telewizję Polską ani złotówki, gdyby nie  głupia i populistyczna deklaracja Tuska, że ludzie nie powinni płacić  abonamentu. I ludzie po prostu przestali płacić. Teraz Donald Tusk jest w takiej  samej sytuacji jak przez ponad 40 lat był w Polsce socjalizm: walczy z  problemem, który sam sobie stworzył. A lepiej było zastanowić się nad tym, jak  wyegzekwować od ludzi płacenie abonamentu. Gdyby się to udało, media publiczne  mogłyby się utrzymywać tylko z abonamentu, rezygnując nawet z reklam lub  znacznie je ograniczając. Chyba że dalekosiężnym celem PO jest zniszczenie do  końca publicznego radia i telewizji, co może stać się bardzo szybko, gdy tylko  obu instytucjom zacznie dramatycznie brakować pieniędzy.
Krzysztof  Losz
"Nasz Dziennik" 2009-06-25
Autor: wa
