Już brakuje na emerytury
Treść
Wobec groźby, że we wrześniu Fundusz Ubezpieczeń Społecznych straci  płynność i nie będzie mógł regularnie wypłacać emerytur, Rada Ministrów  przekazała FUS część pieniędzy z Funduszu Rezerwy Demograficznej. A ta  rezerwa jest gromadzona po to, żeby za 20 lat, gdy w naszym kraju  dojdzie do prawdziwej zapaści demograficznej, nie zabrakło pieniędzy na  wypłatę tych świadczeń.
Na wczorajszym posiedzeniu rząd  zdecydował, że 1 września Fundusz Rezerwy Demograficznej ma przekazać  ZUS 4 mld zł, tyle bowiem środków brakuje FUS na wypłatę bieżących  emerytur. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych prawie wyczerpał 37-miliardową  dotację budżetową, a przychody z bieżących składek są zbyt szczupłe,  aby dalej płynnie wypłacać świadczenia blisko 5 milionom emerytów. Cała  armia ludzi pracujących w Polsce po prostu nie wnosi składek na ZUS lub  zaniża ich poziom. Mści się polityka patrzenia przez palce na powszechną  praktykę zatrudniania pracowników na czarno lub na umowy-zlecenia,  ucieczkę przedsiębiorców pod skrzydła KRUS czy tolerowanie tzw.  instytucji samozatrudnienia wśród znakomicie zarabiającej kadry  menedżerskiej.
Skutki ewentualnego niewypłacenia czy opóźnienia  wypłaty świadczeń przez ZUS nietrudno sobie wyobrazić: w nadchodzących  wyborach pięciomilionowa rzesza emerytów zmiotłaby ze sceny premiera,  jego gabinet i całe zaplecze polityczne. Do tego oczywiście rząd nie  chciał dopuścić. Jakie znalazł wyjście z sytuacji? Najprostsze z  możliwych. Tę ścieżkę przetarł już w ubiegłym roku, gdy - zasłaniając  się kryzysem - zasilił FUS 7,5 mld zł z Funduszu Rezerwy Demograficznej.  
- Fundusz Rezerwy Demograficznej staje się kolejnym źródłem dla  pokrycia bieżących wydatków w budżecie. To pozorna metoda obniżania  długu sektora finansów publicznych, która w dłuższej perspektywie nie  rozwiąże problemów FUS, a przedwczesne wydatkowanie pieniędzy spowoduje,  że zabraknie środków, gdy będą rzeczywiście potrzebne - ocenia Jerzy  Bartnik, prezes Związku Rzemiosła Polskiego.
Rząd utrzymuje, że  niedobór w FUS powstał "z przyczyn demograficznych", jednak w  uzasadnieniu do rozporządzenia próżno szukać na to jakichkolwiek  dowodów. Przeciwnie, sytuacja demograficzna - na razie - jest stabilna. -  Z danych GUS wynika, że od 2005 r. liczba osób w wieku emerytalnym  zwiększyła się o blisko milion, ale relacja między liczbą pracujących a  pobierających świadczenia nie uległa wyraźnemu zachwianiu - nadal  czterech pracujących przypada na jednego emeryta.
- W obecnej  sytuacji demograficznej nie powinniśmy jeszcze korzystać z rezerwy  demograficznej. Rząd robi to tylko dlatego, żeby zmniejszyć dług  publiczny - ocenia dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. -  Likwidowanie rezerw w sytuacji, gdy narastają zobowiązania emerytalne,  jest decyzją strategicznie błędną - ostrzega. Przyjęta w rachunkowości  zasada nieuwzględniania w deficycie budżetowym zmian w rezerwie czy  pożyczek bankowych zaciąganych przez ZUS, podobnie jak nieuwzględnianie  OFE w ramach sektora finansów publicznych dowodzi, według finansisty, że  polskie i europejskie zasady rachunkowości są zafałszowane.
Jeśli  dziś okroimy FRD na bieżące potrzeby, co zrobimy, gdy w 2035 r. jednego  emeryta będzie musiało utrzymać zaledwie dwóch pracujących? Dlatego  organizacje zasiadające w Komisji Trójstronnej wyraziły sprzeciw wobec  przejadania środków z rezerwy na trudne czasy. Negatywne stanowisko  zajęły zarówno związki zawodowe "Solidarność" i OPZZ, jak i Pracodawcy  RP, Krajowa Rada Gospodarcza i Związek Rzemiosła Polskiego.
- Zgodnie  z ustawą o systemie ubezpieczeń społecznych, gospodarowanie Funduszem  Rezerwy Demograficznej powinno być prowadzone na podstawie wieloletniej  prognozy dochodów i wydatków, która uwzględnia założenia sytuacji  demograficznej i społeczno-gospodarczej - przypomina Henryk Nakonieczny,  członek prezydium KK NSZZ "Solidarność". - Prognoza powinna być  sporządzana przez ZUS i przedstawiana Radzie Ministrów co trzy lata -  dodaje.
Z danych, jakie przekazał Zakład Ubezpieczeń Społecznych,  wynika, że na początku roku FRD miał na koncie około 10,2 mld zł, a  tegoroczne przychody, głównie z prywatyzacji, wyniosły 8 mld zł, co  łącznie daje 18,2 mld złotych. Na koniec roku środki te stopnieją, za  sprawą decyzji rządu, do 14,2 mld złotych. Rząd zapewnia, że już ostatni  raz sięga po te środki i - na otarcie łez - obiecuje w przyszłym roku  FRD dotację w wysokości 3 mld złotych.
Fundusz Rezerwy  Demograficznej, zasilany z prywatyzacji, części składek emerytalnych i  niewykorzystanych środków FUS, gromadzi kapitał na czarną godzinę, gdy  pod ciężarem nadciągającego kryzysu demograficznego ZUS nie będzie w  stanie zapewnić płynnej wypłaty świadczeń przyszłym emerytom, czyli  młodym, zapracowanym ludziom, którzy dzisiaj wnoszą składki. Szacuje  się, że taka sytuacja wystąpi około 2030-2035 roku. Rok 2030 to jednak  zbyt odległa perspektywa dla obecnego rządu, którego horyzont myślowy  zamyka się na dacie wyborów 9 października. Za 20 lat nikomu nie  przyjdzie do głowy, aby za brak emerytury winić właśnie premiera Tuska.  Mogliby wprawdzie zaprotestować przyszli poszkodowani, ale młodzi ludzie  mają teraz inne kłopoty na głowie i nie myślą, co będzie na emeryturze.  Obecnie w Polsce na 24,6 mln osób w wieku produkcyjnym przypada 6,4 mln  emerytów, ale w 2035 r. proporcje te zmienią się dramatycznie - na 20,7  mln pracujących będzie przypadało 9,6 mln emerytów, którym osoby  pracujące będą musiały sfinansować świadczenia.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2011-08-17
Autor: jc
