Gospodarce pomógł złoty, a nie rząd Tuska
Treść
Z posłem Pawłem Poncyliuszem (PiS), sekretarzem stanu w Ministerstwie  Gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Anna  Ambroziak
Polska jako jedyny kraj w Europie odnotowała w II  kwartale tego roku, w stosunku do drugiego kwartału zeszłego roku, wzrost  produktu krajowego brutto o 1,1 procent. Czy mamy do czynienia z zapowiadanym  przez Donalda Tuska cudem gospodarczym?
- Nie mówi się o tym, że  bezrobocie rośnie, a co do tego wzrostu gospodarczego... to obecny rząd miał na  to najmniejszy wpływ. Mówię tu nawet trochę złośliwie, że większy wpływ na ten  wzrost miał rząd niemiecki niż rząd polski. Dlatego że to Niemcy wprowadziły w  ramach pakietu antykryzysowego dopłatę 2,5 tys. euro przy zakupie nowego  samochodu, gdy był złomowany stary. Wzrost PKB wynika m.in. z eksportu, który to  w przemyśle motoryzacyjnym został zainicjowany przez wymianę samochodów. 
A  więc przyczyną wzrostu PKB jest wzrost eksportu spowodowany niską wartością  złotego. Spowodowało to, że nasze produkty na rynku europejskim stały się  bardziej konkurencyjne i atrakcyjne. Jest też druga strona medalu - bezrobocie.  W tym czasie, gdy gospodarka wzrosła nam o 1,1 proc., bezrobotnych przybyło,  według Głównego Urzędu Statystycznego, aż o 14 procent. Do końca roku pracę  straci jeszcze kilkaset tysięcy osób, a liczba bezrobotnych sięgnie wówczas 2  milionów osób. Stopa bezrobocia wynosi obecnie 10,8 procent. W najtrudniejszych  miesiącach kryzysu, które nas jeszcze czekają, na pewno ten wskaźnik przekroczy.  
Możemy więc cieszyć się tymi wskaźnikami makroekonomicznymi, ale trzeba  zadać sobie pytanie, czy to przekłada się na polepszenie sytuacji przeciętnego  Polaka. A ci, co są zagrożeni bezrobociem, wcale go nie unikną z powodu wzrostu  PKB. Kryzys jest zawsze impulsem do optymalizowania kosztów. Moim zdaniem, przez  najbliższe dwa, trzy kwartały sytuacja na rynku się pogorszy. Szczególnie że  jesienią kończą się prace sezonowe. 
Rząd stara się "poprawić"  sytuację, prywatyzując liczne przedsiębiorstwa. Na liście Ministerstwa Skarbu  Państwa jest ich 41.
- Czas kryzysu nie jest dobrym momentem na  prywatyzację. Przede wszystkim dlatego, że jest mniej klientów, a więc cena,  jaką można osiągnąć ze sprzedaży tych zakładów, też jest niższa. Prywatyzowanie  tylko po to, by doraźnie zapełnić potrzeby budżetowe, nie jest dobrym  rozwiązaniem. 
Pańskim zdaniem, ta dzika prywatyzacja to nie jest  efekt zaniechania reformy finansów publicznych, które swego czasu obiecywała  PO?
- Podczas kampanii wyborczej Platforma obiecywała przeprowadzenie tej  reformy, a nam zarzucano, żeśmy jej nie zrobili. Tymczasem po dwóch latach nadal  jej nie ma. A jeśli jej nie dokonano, to trzeba sięgać do innego źródła  finansowania, jakim jest właśnie prywatyzacja, która zresztą często okazuje się  być tylko deklaracją, jak to miało miejsce ze sprzedażą stoczni Katarczykom.  Jedynym dobrym posunięciem tego rządu była sprzedaż tzw. resztówek. Nie zrobiono  nic, co by było dobre dla zakładów i pracowników. Tak naprawdę w sferze  działalności gospodarczej niewiele się zmieniło. Cała codzienność gospodarcza,  biurokracja w urzędach nadal jest na tym samym etapie. 
Kancelaria  premiera przygotowuje plan redukcji zatrudnienia w agendach rządowych. Do  zwolnienia przewidziano 12 tys. urzędników, czyli aż 10 proc. wszystkich  zatrudnionych pracowników...
- To pokazuje, że PO nie ma realnych  pomysłów, jak ożywić gospodarkę, a jedynie proponuje zmniejszanie wydatków dla  przykładu, by zrezygnować z samolotów vipowskich. Wydaje mi się to nierozsądne.  Takie doraźnie łatanie dziury może okazać się droższe niż jednorazowy zakup  dobrego samolotu, który służyłby przez 20 lat. To pokazuje jedno, że ci, co  mówili o rozwoju przedsiębiorczości i zwiększeniu dochodów budżetu, jedyne, co  mają do zaproponowania, to cięcia w administracji. Skutek tych cięć najbardziej  odczują młodzi utalentowani pracownicy z małą praktyką zawodową. 
Jednak  socjotechniczne posunięcia gabinetu premiera zdają egzamin. Sondaże pokazują, że  poparcie dla Platformy Obywatelskiej deklaruje aż 53 proc. Polaków. Co oznacza,  że m.in. nieudana próba sprzedaży Katarczykom stoczni czy dymisja generała  Waldemara Skrzypczaka nie wpłynęły na popularność Platformy...
Patrząc na  wyniki z ostatnich miesięcy, widać, że poparcie dla PO jest stosunkowo stabilne.  Waha się wokół 50 proc., raz jest parę punktów więcej, raz parę punktów mniej.  Przed kilkoma dniami "Rzeczpospolita" ogłosiła wyniki badania GfK Polonia - tam  PO w ciągu dwóch tygodni straciła 7 pkt procentowych i jej poparcie spadło do 48  proc., ale - moim zdaniem - wynika to chyba jednak z tego, że elektorat PO jest  jeszcze na wakacjach. To jeden powód. Drugi to ten, że niestety Polacy są  podzieleni na tych, co głosują - co pozostają przy swojej partii, nawet jeśli  popełnia ona kardynalne błędy, i tych, co w ogóle nie głosują.  
Zgodnie z tym, co serwuje koalicja PO - PSL, jak to wydobędzie kraj z  kryzysu, zadba o przedsiębiorców itp., a czego nie zrobiło PiS, przeciętny  obserwator życia publicznego zaczyna mieć mętlik w głowie. Może odnieść  wrażenie, że w okresie poprzedzającym objęcie rządów przez Platformę Obywatelską  nic dobrego się nie stało, a wręcz przeciwnie: te lata są źródłem wszystkiego,  co najgorsze.
- Na pewno odniesie wrażenie, że znowu ci na górze się  kłócą, kto jest winy tego, że w kraju jest źle. Rozumiem jeszcze, gdy takie  sugestie padają tuż po wyborach, tym razem wygranych przez PO, ale dziś po dwóch  latach mało kto pamięta, jak dokładnie wyglądały wskaźniki bezrobocia czy  rozwoju gospodarczego za rządów PiS. To, co mówi teraz rząd PO - PSL, to takie  odgrzewanie starych kotletów. Wszystko dlatego, że nie ma właściwie żadnych  dokonań, którymi może się pochwalić. 
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-09-01
Autor: wa